To, że rączka myje rączkę
Proste jak ten kij
Że sumienie miewa śpiączkę
Choć się w piersi bij
Nie wiadomo, co się stało
Może w nocy balowało
Śpij, słonko, śpij
Bywa w naszych okolicach
Że co jakiś czas
Straszna mózgów ołowica
Upośledza nas
Ale nikt nie ujmie racji
Geniuszowi kombinacji
W nim cały blask
Nie dołem, to górą
Nie drzwiami, to dziurą
I kwitną pomysły
Lampartów znad Wisły
Gdy w biznesie chce mieć udział
Niekoniecznie łgarz
To z Temidą pije brudzia
Niechaj pełni straż
Bo paragraf jest jak żona
To nasz Oksford i Sorbona
To wspólnik nasz
I na czwartym biegu gnamy
W tę świetlaną dal
Trup się ściele tuż za nami
Ale głupim żal
Cel uświęca środki wszakże
Kiedy w dychę trafisz szwagrze
To cel i pal
Nie dołem, to górą
Nie drzwiami, to dziurą
I kwitną pomysły
Lampartów znad Wisły
Gdy śmierć po nas wytrze kosę
Złość zaczyna wrzeć
Czemu zamknął nam przed nosem
Bramę nieba cieć
Spokój, bracia, przeczekamy
A gdy cieć odejdzie z bramy
No – móc to chcieć
Nie dołem, to górą
Nie drzwiami, to dziurą
I kwitną pomysły
Lampartów znad Wisły