W pokojach równie obcych co przedział kolejowy
Znajduję zazwyczaj ręcznik z napisem: Miejski hotel
I zapałkę, co przypadkiem uwięzła gdzieś w pół drogi
Wspomnienie po odjezdnym między łóżkiem a koszem
W deszcz kamienice zblakłe stoją o kulach rynien
I okno przypadkowe jak wrzód na tynku skórze
Tuż obok nieodłączne butelki szklane wymię
Wyłaniać się zaczyna mój archipelag wynurzeń
Po trawach zimnym słońcem leniwie cieknie wrzesień
To pora umierania, gdy w cenie jest każda chwila
To preludium starości, zamyślona jesień
To czas, by wreszcie zrobić cholerny roczny bilans
Moje stare rachunki zapłacone już z napiwkiem
Sam nie wiem jak wylazłem z tamtych zdarzeń powodzi
Teraz trzeba mi tylko zapakować walizkę
Skierować pewne kroki tam, gdzie bliskość znów się rodzi
I oto Kraków, i Kleparz i usta pełne wieści
I dbałość w każdym zdaniu, by się nie zdradzić przypadkiem
Że każde z nas pamięta, że o szesnastej trzydzieści
Jest pociąg, że wzrok lękliwy zegarka szuka ukradkiem
Minuty do odjazdu, przymrozkiem ścierpły ręce
Nikt z nas nie przerywa dialogu spiętych dłoni
I całkiem niepotrzebnie dodaję słowo więcej
Nad tamto wyświechtane, że jutro będę dzwonił
W pokojach równie obcych co przedział kolejowy
Znajduję zazwyczaj ręcznik z napisem: Miejski hotel
I zapałkę, co przypadkiem uwięzła gdzieś w pół drogi
Wspomnienie po odjezdnym między łóżkiem a koszem