Ze wstępu do książko-płyty Basi Stępniak-Wilk "O obrotach" (Wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 1998):
"Te same słowa, gdy je czytam, mają całkiem inny wymiar. Przestają jakby istnieć za zgodą Basi. Czytając je nie mogę oprzeć się krępującemu mnie wrażeniu, że zaglądam w listy nie adresowane do mnie, grzebię się w cudzej intymności. Jest kierowana ku mnie, więc muszę przyjąć wobec niej jakąś postawę. Nie jest to intymność nastawiona na wywołanie rumieńca, bo Basia wystarczająco finezyjnie posługuje się słowem, by nie musieć podpierać się argumentem fizjologii. Czasem balansuje na granicy, ale bardziej z wdziękiem licealistki niż z wyrachowaniem. Pamięta, że słowo to nie bawełna do owijania prawdy. Nad sprawy nie unosi się zbyt wysoko, więc nie traci ich sedna i zarysów. Przeciwnie, w Jej wierszu łatwiej znaleźć „optykę podłogi”, gdzie za całą ikonografię służą rzeczy codzienne, najprostsze. Stół, firanka, krzesło, sukienka... to, co każe pamiętać, że do badania kosmosu nie trzeba teleskopu, bo ten sam kosmos mamy w sobie, w ziarnku fasoli. Armia rzeczy maszerujących przez wiersze Basi wprowadza nas w szczególny klimat „krakowski” i „egzystencjalny”, gęsty od szeptów zza ściany, skrzypiących schodów, aniołów, pracowni i fortepianów.
W tym anturażu odbywa się najważniejsze: obcowanie z człowiekiem. I tu się pokazuje Basia. Ciepła, rozsądna, wrażliwa. Teraz słowa obrastają mięsem. Wolna od pseudomądrości rodem z periodyków kobiecych, aplikuje nam prawdy mądre, nagie i dzielne. Odkrywamy, że nie jest wykluczone, iż w życiu chodzi na przykład o miłość, ale „kocham” w wydaniu Basi nie jest zawoalowane, przeintelektualizowane ani rozebrane na takie czynniki, że już nic się nie da z niego skleić. Jest wykrzyczane. Jest jak sztandar. Wielki powód do dumy. I ja się zgadzam. Zawsze bowiem mówię, że nie jest wstydem malować zachód słońca, wstydem jest malować go do dupy!
Są więc wiersze Basi Jej konfesjonałem, który obleczony w atrybuty piosenki otrzymuje odwrotny wektor. Spowiada się „do ludzi”, a nie „od ludzi”. W każdym razie, gdy się je czyta, nie można oprzeć się wrażeniu, że są pisane „do ściany”, „do poduszki” i za sprawą kaprysu autorki przez moment możemy położyć głowę koło jej głowy. Nie wojują. Nie przewracają świata. Nie łapią go za klapy. Są po kobiecemu wyciszone i opowiadają o świecie w sposób, który nas mężczyzn potrafi zawstydzić. Przypominają, że jesteśmy dwoma kosmosami, które mogą się uzupełniać i dopełniać, jeśli nauczymy się słuchać drugiej strony. A słuchać warto, szczególnie gdy mówi tak jak Basia. Toteż gdybym miał uzupełnić (nie tak znowu długą) listę moich pragnień, dorzuciłbym jeszcze jedno: chciałbym być czasem Basią Stępniak".
Jan Wołek
Powyższy materiał zamieściliśmy dzięki uprzejmości Teresy Drozdy z serwisu www.strefapiosenki.pl , której serdecznie dziękujemy za jego udostępnienie - Autorzy.