Żyję jednak w społeczeństwie razem z tym moim myśleniem. Nie mogę ani ja, ani paru mnie podobnych ludzi wyizolować się z tego pędu naprzód, kazać zamknąć w skansenie. Biegnę więc i ja naprzód, a może raczej oni biegną, a ja tak w miejscu tupię, udaję, że ja też, ale nie dlatego, że chcę, tylko dlatego, że muszę. W miejscu, bo jednak jest to bliżej tego, co lubię. Co z tego jednak, skoro – chyba nie z mojej winy, ale z winy czegoś dla mnie nieuchwytnego – oddalam się jednak od spraw, które kiedyś były dla mnie najważniejsze. I to się staje dla mnie wyrzutem sumienia. Na przykład moja rodzina z prowincji, ludzie, którzy stanowili kiedyś dla mnie wyrocznię w wielu kwestiach – odpływają, okazują się odlegli i trochę nawet śmieszni. Już zostałem spośród nich wyciągnięty za pysk, jestem gdzie indziej i już nie wracam między nich z radością i oczekiwaniem, a gdy z rzadka się pojawiam, czuję, jak zaczyna się we mnie taka dziwna gra z nimi, ze sprawami przeze mnie zakończonymi. Nie chciałem tego, nie goniłem za czym innym,to jakby samo się stało.
Mogę już tylko pisać o tych ludziach, częściowo choć zmazując swoje poczucie winy i mękę, jaką jest dla mnie teraz pojawienie się wśród nich. Pokazuję ich – tych ostańców, ludzi dobrych. Takich teraz nie ma. Teraz jak ktoś jest dobry, tojest dobry do czegoś.
Mieszkam jak na piecu
Nie całkiem dlatego
Że ciepło i dobrze
Ja mieszkam raczej na blasze
Gorące fajerki znaczą ślad
Gdy coś już do pieca
Jak kamień w wodę
Na słowo „woda”
Czajnik nadyma się z dumą
Na piecu suszą się grzyby
Pieką się gruszki
Pachnąc ponętnie
Jak ogień piekielny
Tak, mieszkam raczej na blasze
Ale muszę siedzieć cicho
Żeby nie spłoszyć słów
Bo gdy wyjdą poza
Gorące drzwiczki ust
Spopielą się natychmiast
Tak, mieszkam raczej na blasze
I jest to przeciwieństwem
„Żyję jak u Pana Boga za...”
Bo żyję szybko
W ciągłym przestępowaniu
Z nogi na nogę
Nie jest to oczywiście przyjemne
Żal byłoby mi jednak
Tych grzybów
I piekących się gruszek
Boję się tego, że gdy ludzie dowiedzą się, że jestem jeszcze młody, będą na to, co robię, patrzeć inaczej, wmawiając sobie, że nie ma w tym tak zwanego „udziału doświadczenia”. Ludzie wychodzą z dziwacznego założenia, że młody nie mógł jeszcze niczego doświadczyć, a mnie nie chce się tłumaczyć, dlaczego tak nie jest.
Ja nie żałuję niczego, choć święty nie jestem. Nic w życiu nie powinno być zaprzepaszczone. To są doświadczenia, z których teraz czerpię pełnymi garściami, tego się w książkach nie wyczyta. Nie należy siebie traktować jako jednego z niezbędnych trybów mechanizmu. Uważam za niedopuszczalne uwagi w rodzaju: „uważaj na siebie, będziesz jeszcze przydatny społeczeństwu”. Zdarza się, że ludzie celowo czegoś na sobie doświadczają, żeby dowiedzieć się o tym wszystkiego. Dopóki nie prowadzi to do nieszczęścia tak zwanych osób drugich, jest to sprawa wyłącznie wolności osobistej. Doświadczenie takie bywa w przyszłości bardziej przydatne niż para zdrowych rąk.
Nie mam przed sobą jasno wytyczonej drogi w przyszłość. Znam ludzi, którym ta droga jawi się jak szeroki, słoneczny trakt. No więc ja czegoś takiego nie mam. Mnie dotyczą terminy bezpośrednie, mam coś przynieść na piątek, to przyniosę, ale nie poświęcę reszty życia na pisanie encyklopedii.
Są ludzie, którzy rzucają się na to, co pojawia się wokół nich. Ja rzucam się na to, co pojawi się we mnie. Ludzie uważają, że wydrukowanie książki, czy nagranie płyty to coś strasznie nobilitującego. W ogóle lubią pracować dla takich praktycznych celów: termin oddania książki, termin nagrania płyty. A ja nie napiszę dziesięciu piosenek na płytę, choć czeka na mnie studio, bo mam ich tylko pięć i nie chcę się z nimi spieszyć. Lepiej zrobić później niż prędzej, ale móc spokojnie i godnie powiedzieć: - To jest moje.
I tylko niezmiennie śmieszy mnie, kiedy ktoś śpiewa piosenkę, którą napisałem dla mojej żony. Przecież to moja żona, nie jego.
Notowała: Katarzyna Banachowska - "NOWY MEDYK"