...A dookoła... (nie zaczyna się zdania od „A”)
Dookoła geniusze, aż się roi
Powiedziałbyś – stadami (a tacy eleganccy)
Co drugi namalował obraz
Co trzeci niesie kałamarz
A co pierwszy wie wszystko jak należy
Tak muszą – (ciocia mówiła: wykapany ojciec)
Ile tu zgiełku!!!
To jest szkoła dla głuchoniemych
Każde dziecko ma tamburyn
A ja nie
Kiwają głowami: w y a l i e n o w a n y
znaczy się: wróg publiczny
Dawniej byłem ufny. Zwątpienia zaczęły się, kiedy rozpocząłem życie na własny rachunek. Każde zdarzenie, które mnie dotyczy, pozostawia we mnie głęboki ślad i wywołuje pewną cierpkość w stosunku do ludzi. Na drobiazgach buduję całe konstrukcje, które przez drobiazgi walą się, po czym znów szukam sobie punktów odniesienia, czy to będzie człowiek, czy Bóg, czy przyroda, i tak to trwa, aż nastąpi kolejny upadek. Upadki kształtują naszą psychikę, to one stają się kamieniami milowymi na naszej ludzkiej drodze. Do radości przywykliśmy jak do chleba powszedniego, to, co nas naprawdę dotyczy, jest zwykle niedobre. A jednak obowiązuje nas zasada Robinsona Cruzoe: to muszę wpisać na minus, to na minus i jeszcze to, ale przecież żyję.
Tak się kiedyś cieszyłem na chwilę, kiedy zostanę zawodowym artystą. I co? Jestem. Można sobie jeszcze rozmyślać, jakby to było cudownie mieć domek z ogródkiem. No, więc może będę miał. Może dożyję. I co – stanę sobie przed tym domkiem i będę się cieszył? Po drodze tak się człowiek pokaleczy, że mu ta radość niepostrzeżenie wycieknie. Kto chce dopracować do szczęścia, musi przegrać. Ja wolę znaleźć w błocie dwa złote niż zarobić dwieście. Niespodziewana radość to jest coś. Ona na pewno istnieje. Poszedłem raz z żoną i psem do lasu, mróz, pies szaleje, a ja nagle poczułem się niesłychanie szczęśliwy i widzę, że z moją starą dzieje się tak samo. Mróz, pies, brzozy, a my w ciepłych kożuchach. Czy w ogóle są inne radości? A takie są dostępne wszystkim – bogatym i biednym, mądrym i głupim. I to nawet tym głupim najbardziej.
Kiedyś miałem w sobie pełno takiej radości. Chodziłem po deszczu, wciągałem powietrze i czułem każdą tkanką, że żyję. Jak zwierzę, jak kawałek tej przyrody, która nas otacza. Teraz czuję inaczej. Intelektualnie. Zbieram doświadczenia i sumuję. I to jest źle. Może tak się stało, bo palę papierosy i piję wódkę, a to mi zabija węch. Ale raczej sądzę, że proces starzenia się jest właśnie czymś takim. Tak mi tego żal, że jeszcze szukam. Zwłaszcza jesienią potrafię urwać się z domu, biec, zatrzymać się, zapatrzeć w niebo. Tacy jesteśmy malutcy, myślę, mamy mini-komputerki i telefony, a wystarczy, żeby ziemia się rozstąpiła i już po nas.
Bywa w noce bezsenne nagle na tym się łapię
Że już całkiem nikomu nie dowierzam
Wtedy pytam sam siebie, czy odmówić mam pacierz
Czy też znowu odmówić pacierza
A równocześnie wierzę we wszystko. Pytanie: „czy wierzysz?” jest dla mnie takim pytaniem jak: „czy lubisz chleb?” Wierzę we wszystko, oprócz Boga, prądu i atomu. A tak naprawdę, to pewnie i w to też wierzę, tylko jest to dla mnie trudniej postrzegalne. Nie mam żadnego pomysłu na życie, który konsekwentnie chciałbym realizować. Byłbym wtedy moralistą, a do tego mi daleko. Jestem w sumie dość cyniczny i chłodny, ale tylko po wierzchu, bo w środku aż się gotuje.
I tylko ciągle stoję na rozstaju wierzenia i niewierzenia w człowieka. Gdyby nie istniały wiara, nadzieja i miłość, dawno bym sobie w łeb strzelił. Nie jestem pragmatystą. Na przykład nie skończyłem studiów. W pewnym momencie przestało mnie interesować studiowanie ideologii. Pożegnałem się z uczelnią po pięciu latach z prawem powrotu, z którego nie skorzystam. Za stary jestem, żeby z powrotem wchodzić w okowy szczeniackiego traktowania ludzi. Nigdy zresztą nie byłbym naukowcem. Na to brak mi samozaparcia. Byłbym filozofem, na którego składałyby się wyłącznie: inteligencja i erudycja. Widuję takich wielu i tego nie chcę.
A jednak środowisko studenckie było tym, w którym obracałem się bardzo długo. Była w tym pewna konieczność. Wiadomo, że zawodowcem nie zostaje się od razu, trzeba najpierw przejść gehennę stanu przejściowego. Studenckość dawała dobry start, w każdym razie w piosence. Ale i teraz, choć mam zdany państwowy egzamin przed komisją i członkostwo ZAIKS-u, miejscem, gdzie bywam najczęściej, są kluby studenckie, ludzie, którzy mnie słuchają najczęściej – to studenci. To ludzie na pewnym poziomie, przychodząc na mój występ wiedzą, czego chcą. Świadomie skazują się na wysłuchiwanie tego, co im mam do powiedzenia. Bardzo dużo im zawdzięczam. Także to, że nie jestem filozofem.
Zwykłe cele ludzkie są praktyczne. Ludzie oduczyli się przywiązywać znaczenie do rzeczy bardzo ważnych, przezwali je małostkami. Dziś przeżywamy sto razy jedno życie, ale nie umiemy nawet się zamyślić. Kiedyś ludzie mieli w sobie cudowną powolność – wystarczy obejrzeć przedmioty, które tworzyli. Byli powolni, ale mieli równocześnie honor, cierpliwość i spokój. A cierpliwość jest twórcą doskonałym.