Brak pewnych fizis wcale nie zakłóca harmonii moich najbliższych pejzaży. Co więcej – uważam, że jest tym pejzażom bardziej do twarzy, bez łaskawego owych fizis udziału. Zyskują przez to znaczenie, każąc wierzyć w swoja niepowtarzalność. O tak – szpeci je każde uporczywe memento. Niestety. Wielu obnosicieli twarzy uważających się za moich przyjaciół, bez reszty poświęciło się przypominaniu mi, jak doniosłą rolę pełnią w moim życiu. Funkcjonują w domu jak mebel, ale jest to mebel, którego nie można się pozbyć nawet za dopłatą. Nie można go porąbać bez skazania się na przykre konsekwencje. Ułomne jest nawet porównanie z meblem, bo poczciwy mebel nie przemieszcza się z kąta w kąt, skrzypi tylko czasem i wcale niegłupio i nie chce, aby go słuchano i do nieprzytomności pojono herbatą.
Są jednak FIZIS, które dyskretnie pozwalają o sobie zapomnieć, a kiedy do NICH zatęsknię, muszę długo szukać i ważyć preteksty do spotkania, abym nie daj Boże nie ja zaistniał w Ich domu, jak stara komódka, po ciotce zmarłej w dobie socrealizmu. O! – taka FIZIS w moim pejzażu to piękny sztafaż, tak piękny, że sam pejzaż wstydzi się i dyskretnie chowa za ramę. I śmieszy mnie ten Zodiak (Zwierzyniec). Czy to my jesteśmy dla siebie tak łaskawi i bezkrytyczni, czy ułomni byli astronomowie? Trudno uwierzyć, że Sumer podbity przez Babilon, że Hebrajczycy, Asyryjczycy, czy Grecy wpadli na pomysł. że: osoby urodzone pod znakiem Byka są (np.) – niepospolicie mądre, Bliźniąt – niepospolicie utalentowane, Skorpiona – niepospolicie szlachetne, Strzelca – niepospolicie odważne itd. I wobec tak niepospolitego optymizmu pytam: spod jakiego znaku są te wszystkie niepospolite sukinsyny, które od lat zapaskudzają nasze pejzaże?
Choć to niepopularne
Zaprzyjaźniony poeta lubi pijanych
Z reguły obchodzi ludzi
Jak grzęzawisko
zna tylko ich obrzeża
a jeśli trochę więcej
to na zabłocenie buta.
Choć to niepopularne
zaprzyjaźniony poeta lubi pijanych
Odkrywa ich
tak jak odkrywa się bagno
tylko wtedy
gdy zamarznie.
Jest takie klezmerskie powiedzenie: „Zawodowcy nie wydają niepłaconych dźwięków”. Podoba mi się to, bo jest śmieszne, ale nie muszę się z tym godzić. Pisze się dla prestiżu, pieniędzy, szerokiego odbiorcy. Zatem pisze się i kalkuluje zarazem. Często łapię się na tym, że mając zobowiązania, oddaję się robocie, która nie ma na celu żadnych korzyści wymiernych tego typu. Piszę mnóstwo obszernych listów, starając się, aby nie były wyłącznie bukietem informacji. Dopłacam do tego, nie oczekuję odpowiedzi, adresatem jest jeden człowiek i na końcu piszę: „Tibi et igni”. Na domiar złego uważam to za twórczość. Kiedy wychodzę na spacer ze swoim Tyfusem, widzę, że on spaceruje, a ja już nie potrafię. Idę za określonym celem. Zmierzam doń drogą najkrótszą, podczas gdy pies dążąc podświadomie do tego samego celu, kręci się, robiąc wielokrotnie dłuższą drogę. Świadomość celu jest mu całkowicie zbędna. Ma jedynie cele doraźne i nie jest dla niego ważne, do jakiego „nadcelu” zdąża. To wiem za niego ja. A jaki jest mój „nadcel”? To wie przeznaczenie. Ale ja wiem o swoim przeznaczeniu tyle, co mój pies o swoim: czekamy aż na nas gwizdnie.
Przed chwilą weszli Państwo, którzy przyszli podziękować za opiekę nad zaginionym psem. Pies wielki, kłopot niewielki. Wciskali mi butelkę koniaku. A ja się zaparłem i powiedziałem: nie. Żal mi było psa, nie żal mi koniaku, ale teraz pukam się w łeb: czy ja jestem taki szlachetny, czy taki głupi? Pewno i jedno i drugie. W każdym razie między szlachetnością a głupotą granica jest iluzoryczna. Tak. Głupota to straszny szlaban. Tyle że, jak sądzę, szlaban to też rodzaj mostu.
Jak cię widzą, tak cię piszą. Nie każda prawda nam się podoba. Mnie się podoba sam fakt, że jest prawdą, natomiast przykre – iż uporczywie przypominana, że jest to prawda. Niewiele by się zmieniło, gdyby nie było tego powiedzenia. Często siadam w jakiejś knajpce i nastawiam odbiór. Nie muszę zresztą nastawiać. Ludzie na bani równie szczodrze wylewają z siebie, jak i w siebie wlewają. (Aż mnie dreszcz przechodzi na myśl, co ja w takich sytuacjach wygaduję.) Właśnie jeden powiedział:
- Ja, panie, klienta poznaję po butach.
Buty. Bardzo lubię buty. Kupiłem kiedyś oficerki od kolegi. Wrześniowe, czarne z prawidłami. Prawie w nich nie chodzę, ale czyszczę tak pieczołowicie, jak grób kochanki. Stoją w sypialni na prawidłach, świecąc jak Syriusz. Czasem w nocy wywracam się o nie, nie mamy jednak do siebie żalu. Gdy już je założę, skrzypią jak wieko trumny. Wiem, że gdyby mnie zobaczył ten z knajpy, pomyślałby: „klient”. A ja się czuję zaledwie jak prawidło. Są ludzie-prawidła. Ale nie czują się prawidłami. Lubią być postacią centralną i na wskroś zachodnią. No i dobrze. No i jesteś akurat tak „centralny”, jak jeden dworzec w Warszawie, a „zachodni” jak drugi.