Do dziewczyny tokuje brunet. Słyszę, że są już na etapie zaawansowanego spoufalenia: ona mówi o zmarłej ciotce. Do towarzystwa wkręca się jeszcze szatyn. Wie na pewno, że jest i przystojniejszy, i erudyta. Zaczyna się gonitwa. Stawiam na gniadego.
Raz dziarski rolnik w Rytrze
Gdy był już dobrze po litrze
Poczuwszy dopust boży
Wziął był nadużył kozy
Tak bywa, jak kogoś przyprze
Zdybała ich jednak żona
I czując się mocno zdradzona
Podstępnie zwabiła kozę
I wziąwszy na powrozek
Sprzedała ją i wymiona
I był to pomysł od rzeczy
By szczęście tych dwojga kaleczyć
Bo rolnik się rozpił, że zgroza
Dziś żona jest wdową, a koza
Coś se tam skubie i beczy.
Szkoda, że tak rzadko jesteśmy takimi, jakimi chcielibyśmy się widzieć. Ja chcę, aby na mnie polegano. No może nie od razu jak na Zawiszy – na razie, powiedzmy, jak na Darze Młodzieży. Nie zawsze mi się to udaje, ale jak się uprę, to różnie bywa. Z racji braku powołania i odpowiedniego wykształcenia, nie jestem święty. Wie o tym dobrze moja żona, ale niepotrzebnie przypomina mi o tym czasami. Otóż niedawno stała się posiadaczkę pewnej sumy wymienialnej. Długo zastanawiała się, na co ową sumę wymienić, w końcu wymieniła na spirytus. Przyniosła swój skarb do domu i (owszem!) pokazała mi. Wyglądało to trochę jak tresowanie psa. Nie pociekła mi jednak ślina, ani też nie zamerdałem ogonem. Było to jednak (jak się potem okazało) zbyt mało, aby mi zaufano.
Oddawałem się prozaicznemu zajęciu. Piłowałem paznokieć złamany podczas grania na gitarze. Po skończeniu roboty, miast położyć pilniczek na toalecie, rzuciłem go w przekonaniu, że wyląduje tam, gdzie chciałem. (To typowa męska zabawa. Pewien atawizm z gówniarskich lat. Splunąć do celu, trafić petem na odległość, kopnąć puszkę itd.). Rzecz jasna pilniczek się omsknął i wpadł za toaletkę. W pełni wystarczyła mi informacja, że spirytus jest na lekarstwo i zapomniałem o nim. Mógł leżeć, gdzie chciał, nie wyzwalając we mnie żadnych chuci, ale mojej żonie to nie wystarczyło. W tej sytuacji normalnym ludzkim odruchem jest poczucie wyrządzonej krzywdy. Chcąc dać upust zalewającej mnie fali goryczy, postanowiłem natychmiast wszystko wypić, jednak po pierwsze – nie miałem ochoty, po drugie – po takiej dawce zemsta nie byłaby pełna, bo nie doświadczyłbym efektu, jaki wywarła, a po trzecie – wydawało mi się to zbyt banalne.
Zabawa sfinalizowała się jeszcze tego samego wieczora. Przyszli mili i dawno nie widziani znajomi. Wypiliśmy trochę wina i nabraliśmy ochoty na coś jeszcze. Wtedy (to było do przewidzenia) żona z miną: „a ja coś wiem”, wyszła do drugiego pokoju. Zaraz wróciła i weszli tam wszyscy. Trochę czasu zajęło mi medytowanie i próby. Klej był jednak jak buldog, a słomki i strzykawki nie wchodziły w grę. Kiedy przyszedłem, patrzyli na mnie z wyrzutem, ale i uznaniem. Bez satysfakcji, a nawet z pewnym smutkiem powiedziałem: Ty ostrożnie przechylaj dom, a ja podstawię kieliszek. Jest to i smutne, i śmieszne, i pouczające. Oczywiście niekoniecznie jest to prawda, bo poważne zastrzeżenia budzi już pytanie: skąd u mojej żony suma wymienialna?
Te żony jak stół
Kute na cztery nogi
Okrągłe
Że z każdej tyle samo
(może to i sprawiedliwe)
Trzeszcz a na zapach obcych perfum
I siniak na poduszce
Obrastają w heban
Zawsze pośrodku salonu.
W powszedni
Drewniane w łóżku
Opatrzone jak powietrze
Że w dziurę
Byle kornik się wciśnie