Jan Wołek: O ile pamiętam, twój pierwszy kontakt z malarstwem miał miejsce 2 lata temu. Odwiedziłeś wtedy Polskę pierwszy raz po wielu latach. Można nam zarzucić różnego rodzaju braki, ale z malarstwem nie mamy raczej kłopotów. Jak to się stało, że pośród tylu warszawskich galerii i setek różnych obrazów twoją uwagę zawróciły właśnie moje?
Aleksander Wertheim: Bo są znakomite.
J.W.: Bardzo się cieszę, ale inni też sobie nieźle radzą – że skromnie zauważę.
A.W.: Pewnie, ale twoje są dobre w sposób jednoznaczny i oczywisty. Nie ma się wątpliwości. Owa oczywistość sądów estetycznych jest przypisywana malarstwu figuratywnemu, przedstawiającemu. Kiedy wie się „co”, łatwiej jest się zrozumieć „jak”. W tak zwanym malarstwie „ambitnym” (jak samo siebie lubi określać), każdy jego przedstawiciel jest genialny (abstrahując od tego, że czy jest to geniusz urojony, domniemany, czy przewidywany), a mnie geniusz przytłacza. Lubię sytuacje klarowne, czyli takie, kiedy do głosu dojść może mój prywatny geniusz i na moje prywatne usługi zawyrokować, czy coś jest OK., czy jest mi obojętne. Ponadto nie lubię sztuki, która nie potrafi obronić się sama. Która musi prosić o łaskawe wsparcie różnego rodzaju retoryków, mistrzów, znawców tematu podpierających estetyczną karłowatość mocno zamuloną literaturą. Tu się rodzi oszustwo. Zawsze tam, gdzie mało światła. Nie sądzisz?
J.W.: Rozumiem, że optujesz za tym, by sąd estetyczny zaczynał się i kończył na tym, co Ingarden nazywał „emocją wstępną”, czyli na pierwszym przeżyciu, które ustawia nas do dzieła sztuki na „tak” albo „nie”. Przeżyciu, w którym udział biorą tylko oczy, serce, a rozum i wiedza cierpliwie czekają w kolejce. To jest wygodne, ale niebezpieczne, bo jeśli założyć, że druzgocąca większość ludzi nie ma bladego pojęcia o tym „jak”, czyli o warsztacie (umiejętnościach) malarza, to ich sympatię do obrazu kształtować będzie wyłącznie to, co obraz przedstawia. Zatem jeśli na obrazie są róże w kryształowym wazonie (coś pięknego w rozumieniu potocznym), to obraz jest piękny, ale nie daj Boże, gdy przedstawia śledzia zawiniętego w gazetę „Trybuna Ludu”!
A.W.: Nie zrozumieliśmy się. Po pierwsze owa „druzgocąca większość bez bladego pojęcia” nie bierze udziału w obiegu malarstwa., które się liczy: malarstwa o określonej renomie i poziomie cenowym. Po drugie, jeśli już powoływać się na Ingardena, to dobrze jest ustalić, że cały system ocen choć wewnętrznie spójny może zależeć od kondycji i przygotowania „opiniodawcy”. Przysposobienie do dokonywania ocen już niejako automatycznie dokonuje gradacji wartości. Mówiąc najprościej „emocja wstępna” kogoś bez wyrobienia i przygotowania pozwala mu zaakceptować róże w krysztale bez względu na to, jak je namalowano, natomiast „emocja wstępna” u fachowca zaczyna się powyżej pewnego poziomu obrazów.
J.W.: Nie wierzę w zdolność fachowców do przejawiania emocji, nawet gdyby miały to być tylko „emocje wstępne”.
A.W.: Może dałem się trochę ponieść emocji.
J.W.: To znaczy, że nie jesteś fachowcem.
A.W.: Zwolnij, zwolnij. Ostatecznie przygotowuję twoją drugą wystawę w Toronto, więc przez prostą ludzką wdzięczność...
J.W.: Oczywiście żartuję. Dla mnie jesteś znakomitym fachowcem. Przy czym ta „fachowość” nie dotyczy wyboru malarza. Gdy robi się wystawę po drugiej stronie oceanu, to znacznie lepiej jest mieć fachowca-menagera niż fachowca-krytyka sztuki. Po Polsce grasują tłumy różnego autoramentu świeżo wylęgłych speców od wystawiennictwa, którzy przyjeżdżają do starego kraju w celu zdobycia łatwego łupu. Usiłują coś zorganizować nie mając o tym najmniejszego pojęcia. Podstawowy błąd polega na przekonaniu, że obraz w Polsce kupuje się za butelkę wódki. Otóż nie kupuje się. Malarstwo profesjonalne zawsze jest jednako drogie. Dziś obraz dobrego malarza kosztuje kilka, kilkanaście, lub wręcz kilkadziesiąt milionów. I coraz mniej jest naiwnych, którzy skłonni są oddawać obrazy w depozyt rodakowi z zagranicy tylko dlatego, że pali pachnące papierosy. W zapomnienie także idą proste fakty, że wynajem sali pod wystawę kosztuje, że wino na wernisaż kosztuje, że wypożyczenie kieliszków kosztuje, że wynajęcie obsługi kosztuje, że zaproszenia kosztują, że ich wysłanie kosztuje, że listy krytyków udostępniane są za pieniądze, że przewiezienie obrazów poza ocean kosztuje, że zrobienie skrzyń na obrazy kosztuje, że przelot i utrzymanie autora kosztuje, kosztuje, kosztuje, kosztuje.