- Jak to się stało, że Jan Wołek - bard z gitarą, nagle stał się malarzem?
- To nie stało się nagle. Zainteresowania plastyczne były we mnie od "zawsze". Kiedy wydawałem tomiki wierszy, sam opracowywałem je graficznie. Robiłem to również dla swoich przyjaciół. Kiedyś uprawiałem tylko takie formy plastyczne, które nie wymagały dużego, a więc kosztownego warsztatu. Nie wszyscy wiedzą, że obecnie namalowanie obrazu olejnego średniej wielkości kosztuje artystę ok. 1,5 mln zł.
- Twoje obrazy osiągają niezłe ceny. Czyżbyś dlatego zamienił gitarę na pędzel?
- Wybacz - znam to trywialne pytanie. Są tacy, którzy mówią, że Wołek zajmuje się czterema rzeczami na raz, gdyż chodzi do czterech kas. Tymczasem w naszych realiach trzeba mieć "wydeptane ścieżki" i "swoich ludzi". Kiedy maluję i wydeptuję w tej dziedzinie owe ścieżki, w tym samym czasie zarastają mi inne. Tak więc nie chodzę do czterech kas równocześnie
Nie dosyć, że uprawiasz tyle dyscyplin artystycznych, to jeszcze odbierasz chleb dziennikarzom. Czytałam kiedyś wywiad, który sam ze sobą przeprowadziłeś.
- (śmiejąc się) Ostatnio dość często bywam w Ameryce Płn., tam wystawiam, tam sprzedaję i uwierz mi - w Ameryce nikt nie wie, co to jest renesans. Mówiąc żartobliwie: urodziłem się pod znakiem Bliźniąt, więc jestem "podwójny". W rzeczywistości - nigdy nie deklarowałem się jako artysta tej czy innej gałęzi sztuki. Jeśli stoi przede mną jakiś problem, jakaś sprawa, którą chcę nazwać - wybieram ten "alfabet", te środki, które wydają mi się najbardziej odpowiednie. Raz będzie to wiersz, raz piosenka, innym razem - tekst reklamowy, jeszcze innym - malarstwo pejzażowe. Jeśli urzeknie mnie jakiś krajobraz, to przecież najrozsądniejsze jest wzięcie sztalugi i namalowanie obrazu, niż pióra - i dokonanie opisu przyrody.
- Ostatnio rzadziej widzimy Cię na estradzie, choć nadal piszesz wiele tekstów piosenek, lecz na ogół dla innych wykonawców. Dlaczego tak się stało i dlaczego te piosenki są tak różne gatunkowo?
- Mam tylko jedno życie i tyle czasu, co każdy inny człowiek. Z wyborem wykonawców to różnie bywa. Nie ma żadnych reguł. Chętnie pisze dla Maryli Rodowicz i te utwory rzeczywiście bywają odmienne gatunkowo. Raz są liryczne, innym razem żartobliwe, jak na przykład "Superszparka-sekretarka". Sporo piosenek napisałem również dla Haliny Frąckowiak, Alicji Majewskiej, Grażyny Łobaszewskiej, Edyty Geppert czy Jolanty Kaczmarek. Nieraz były to całe płyty. Rozmaitość gatunkowa i rodzajowa wynika z mojego przekonania, że sztuka jest pewną jednością. Rzecz w tym, by poznać różne jej "alfabety". Ja mam poza tym pewną łatwość przerzucania się z jednego języka na drugi.
- Czy nie obawiasz się, że robiąc w show-biznesie narażasz się na etykietę "tekściarza", gdy tymczasem w innym wcieleniu uprawiasz zacne malarstwo olejne?
- Nie. Dla mnie miarą rzeczy jest inne słowo: profesjonalizm. Staram się po prostu - niezależnie od tego, co robię - pracę wykonywać rzetelnie. Unikam też "szufladkowania". Kiedy pisałem i wyśpiewywałem egzystencjalne piosenki, wszyscy żądali ode mnie pewnej postawy, która byłaby zgodna z wizerunkiem buntownika, który pije wódkę i strasznie cierpi. A przecież wcale tak nie musi być. Przekonałem się o tym w Montrealu, gdzie chciałem na swoją wystawę zaprosić Leonarda Cohena. Okazało się to niemożliwe, gdyż Cohen właśnie wyjechał na Florydę, gdzie ma swój ekskluzywny dom. Ten egzystencjalny artysta, o czym nie wszyscy wiedzą, ma fabrykę butów. U nas byłby to szok. Piszący o alkoholu musi być alkoholikiem, piszący o seksie - zboczeńcem. Dlatego gdy ja zacząłem pisać piosenki rozrywkowe, krzyczano, że się sprzeniewierzyłem samemu sobie, że jestem chałturnikiem. A przecież chodzi o coś zupełnie innego. Nie wszystko adresuje się do wszystkich. To dobrze, że istnieje takie bogactwo form i treści. Trudno przecież wymagać, by każda piosenka miała charakter filozoficzny!
Rozmawiał: Krzysztof Karwat. Wywiad ukazał się w "Dzienniku Śląskim" z 4 stycznia 1993 roku